niedziela, 21 lutego 2016

You give love a bad name

Potrzebna mi była ostatnio informacja związana z czasem. Ponieważ ja i daty to bardzo słaba para, myślałam nad tym, skąd mogę wziąć pomocnicze dane. Dość szybko przypomniałam sobie o notce, którą kiedyś napisałam, a która praktycznie rozwiązywała cały problem. Weszłam w archiwum mojego, usuniętego już przez osoby trzecie, bloga, przejechałam wstecz kilka lat i... znalazłam to, czego szukałam. Okazuje się, że te moje zapiski nie były takie znowu bezsensowne, jak mi się czasem wydaje. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie zaczęła czytać. Przeczytałam tę poszukiwaną notkę, potem tę, która następowała po niej i jeszcze kilka następnych. Z każdym kolejnym przeczytanym postem powracała fala wspomnień, które nagle ożywały w mojej pamięci, jakby te zdarzenia miały miejsce kilka miesięcy, a nie kilka lat temu. Rzeczy, o których kompletnie zapomniałam... Emocje, z którymi dziś mam tak niewiele do czynienia. I choć z jednej strony stawały się tak bardzo żywe, z drugiej miałam wrażenie, jakby przeżyła to jakaś inna osoba, całą wieczność temu. Zastanawiałam się, czy naprawdę coś takiego miało miejsce... Czy ja naprawdę coś podobnego przeżyłam... A potem uderzyła mnie jeszcze jedna rzecz... Smutek. Te notki przepełnione były smutkiem i bólem. Osoba, która pisała te słowa była przeraźliwie nieszczęśliwa. Z powodem... Bez powodu... Smutek. Czy ja naprawdę byłam kiedyś tak potwornie smutna? Nie przypominam sobie czegoś takiego. Owszem, bywałam smutna, przynajmniej raz w miesiącu... Może częściej płakałam bez większego powodu (czyt. z w/w powodu), ale nie pamiętam, by było aż tak źle. Oczywiście pomijając okres, kiedy zakończyła się moja znajomość z Autostradowym. Ten smutek pamiętam doskonale... Ten żal... Ten ból... Jednak wydarzenia z tamtych notek miały miejsce na długo przed tym.
Jestem pewna, że nigdy nie byłam tak nieszczęśliwą osobą, na jaką wyglądam w tych notkach. Główne dlatego, że zawsze uważałam, że tak naprawdę nie za bardzo mam prawo do bycia nieszczęśliwą. Materialnie niczego mi nie brakuje, mam wokół ludzi, którzy mnie kochają i, co najważniejsze, Boga w sercu... To zdecydowanie wystarczy, by nie być nieszczęśliwą. To wystarczy by być szczęśliwą. Dlatego patrząc na moje życie, zwłaszcza przez pryzmat tego, jak układa się innym, nie mam prawa być nieszczęśliwa. Co nie znaczy, że nie bywam smutna. Wszyscy bywają smutni, czy przygnębieni. Ja jednak wtedy byłam smutna o wiele za często. Analizując więc to wszystko, doszłam do jednego wniosku - wszystkiemu winna jest miłość. To faceci byli główną przyczyną takiego stanu... W tamtym czasie, trzech na raz! W jednym kochałam się beznadziejnie ja, drugi beznadziejnie kochał się we mnie, a trzeci... Cóż, trzeci to raczej miał problemy psychiczne. I choć, logicznie myśląc, za główny powód należałoby uznać moją nieszczęśliwą miłość, to nie ona nim była, przynajmniej nie wtedy. Największym problemem dla mnie była nieszczęśliwa miłość do mnie. Choć w jakimś stopniu wiedziałam o tym zawsze, dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo Autostradowy mnie unieszczęśliwiał (tak, wiem, znowu o nim, ale nie mogę nic poradzić na to, jak wielką częścią mojego życia, a zwłaszcza bloga, był). Przy całym pozytywnym pakiecie, jaki ze sobą wnosił... Przy całym wsparciu, jakim dla mnie był... Przy radości, jaką czerpałam z tej znajomości... Ten smutek, który się z tym wiązał był oszałamiający. Ja nigdy nie twierdziłam, że nasza relacja jest zdrowa i normalna, bo nigdy taka nie była. Wiedziałam, że jestem uzależniona od niego, jak od narkotyku, wiedziałam że to, co jest między nami jest toksyczne i przynosi nam obojgu wiele cierpienia. Jednak dopiero teraz dostrzegłam ogrom tych tragicznych uczuć. A one, w połączeniu z moim złamanym sercem tworzyły mieszankę, która wylewała się ze mnie, tworząc na blogu obraz bardzo smutnej osoby.
Prawdą jest, że ja najczęściej piszę wtedy, kiedy mi źle. Albo raczej pisałam... I wzięłam pod uwagę ten fakt, ale wiele on nie zmienił w końcowym wniosku. Bo patrząc na mnie teraz... Piszę rzadko, a w tym, rzadko o smutku... Nie dlatego, że coś skrywam, ale dlatego, że nie ma we mnie już takich uczuć. Jasne, bywam smutna, ale to nie jest taki rozdzierający smutek, jak dawniej. Nie muszę o nim też pisać, bo wiem, że szybko minie, ponieważ spowodowany zwykle bywa "fazą księżyca". Nie miewam dołów, kiedy nadchodzi jesień, kończy się rok, czy nadciągają Walentynki. O wiele częściej jestem w dobrym humorze lub w takim... zwyczajnym. Może to dlatego, że się zmieniłam od tamtego czasu... Że jestem starsza, mądrzejsza (no dobra, kogo ja chcę oszukać?), twardsza... A może po prostu dlatego, że od dawna nie ma w moim życiu absolutnie żadnego faceta, z którym by mnie wiązały jakiekolwiek romantyczne uczucia... I przez większość czasu nie tęsknię za tym...