Ironia losu... Wszyscy znamy to powiedzenie. Wszyscy wiemy, co oznacza... Wszyscy go używamy... Często przy tym pytamy "czy to nie zabawne?"... W większości przypadków jednak nic zabawnego w tym tak naprawdę nie ma... Tak samo, jak nie ma nic zabawnego w tym, że oglądałam ostatnio fragmenty pewnego serialu, przypominając sobie chwile, które w jakiś sposób mnie poruszyły i ostatnią z oglądanych scen był monolog, który zmusił mnie do zastanowienia się, jak wiele jest prawdy w tych słowach, kiedy na cmentarzu bohater powiedział:
"Kiedy stracisz kogoś, żadna świeca, żadna modlitwa nie jest w stanie nadrobić faktu, że jedyną rzeczą, jaka ci pozostała, jest pustka w twoim życiu w miejscu, gdzie ten ktoś, na kim ci zależało, był..."
I nie ma też nic zabawnego w tym, że moja poprzednia notka, jak na ironię, była o tym, że jestem generalnie szczęśliwa... Nie, nie ma nic zabawnego w tym, jak życie potrafi nas zaskakiwać wykręcając numer, który zwali nas z nóg...
We wtorek, koło godziny 0:40 zeszłam na dół, by wziąć coś z kuchni. Absolutnie nie spodziewałam się, co mnie tam spotka. Kiedy byłam w kuchni usłyszałam jakieś podejrzane dźwięki, po czym tata zauważył, że pies położył się w jakimś dziwnym miejscu. Poszłam sprawdzić i zauważyłam, że coś jest z nią nie tak. Zawołałam ją, podeszła do mnie z trudem. Pomyślałam, że znów zdrętwiały jej łapy, już wcześniej się to zdarzało. Wystarczyło wtedy rozmasować okolice kręgosłupa i mijało. Tym razem jednak zachowywała się jakoś dziwnie. Zwykle była w takiej sytuacji sztywna, teraz bardziej bezwładna. Chwilowe masowanie zupełnie nie pomagało, wiedziałam już, że dzieje się coś niedobrego. Próbowałam postawić ją na nogi, ale ona nie miała siły ustać. Pozwoliłam więc się jej położyć, obróciłam ją na bok, żeby sprawdzić, czy nie ma napiętego brzucha. Oddychała ciężko, nagle zaczęła piszczeć. To był taki przeraźliwy, stłumiony skowyt. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie słyszałam. Coś bardzo musiało ją boleć. Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Po kilku sekundach przestała piszczeć... Przestała cokolwiek... Zaczęłam uciskać jej klatkę piersiową robiąc jakiś masaż serca, czy coś. Nie mam pojęcia, jak to się robi u psów, więc działałam instynktownie... Kilka razy próbowała odkaszlnąć... A potem nie było już nic... Może gdybym wiedziała, co robić... Może gdybym znała zasady pierwszej pomocy... Może ciągle jeszcze by żyła... Może...
"Kiedy stracisz kogoś, żadna świeca, żadna modlitwa nie jest w stanie nadrobić faktu, że jedyną rzeczą, jaka ci pozostała, jest pustka w twoim życiu w miejscu, gdzie ten ktoś, na kim ci zależało, był..."
I nie ma też nic zabawnego w tym, że moja poprzednia notka, jak na ironię, była o tym, że jestem generalnie szczęśliwa... Nie, nie ma nic zabawnego w tym, jak życie potrafi nas zaskakiwać wykręcając numer, który zwali nas z nóg...
We wtorek, koło godziny 0:40 zeszłam na dół, by wziąć coś z kuchni. Absolutnie nie spodziewałam się, co mnie tam spotka. Kiedy byłam w kuchni usłyszałam jakieś podejrzane dźwięki, po czym tata zauważył, że pies położył się w jakimś dziwnym miejscu. Poszłam sprawdzić i zauważyłam, że coś jest z nią nie tak. Zawołałam ją, podeszła do mnie z trudem. Pomyślałam, że znów zdrętwiały jej łapy, już wcześniej się to zdarzało. Wystarczyło wtedy rozmasować okolice kręgosłupa i mijało. Tym razem jednak zachowywała się jakoś dziwnie. Zwykle była w takiej sytuacji sztywna, teraz bardziej bezwładna. Chwilowe masowanie zupełnie nie pomagało, wiedziałam już, że dzieje się coś niedobrego. Próbowałam postawić ją na nogi, ale ona nie miała siły ustać. Pozwoliłam więc się jej położyć, obróciłam ją na bok, żeby sprawdzić, czy nie ma napiętego brzucha. Oddychała ciężko, nagle zaczęła piszczeć. To był taki przeraźliwy, stłumiony skowyt. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie słyszałam. Coś bardzo musiało ją boleć. Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Po kilku sekundach przestała piszczeć... Przestała cokolwiek... Zaczęłam uciskać jej klatkę piersiową robiąc jakiś masaż serca, czy coś. Nie mam pojęcia, jak to się robi u psów, więc działałam instynktownie... Kilka razy próbowała odkaszlnąć... A potem nie było już nic... Może gdybym wiedziała, co robić... Może gdybym znała zasady pierwszej pomocy... Może ciągle jeszcze by żyła... Może...
![]() |
08.05.05-24.02.16 So long, my friend... |
Ta historia skłoniła mnie jednak do przemyśleń nad tym, jak nieprzewidywalne jest życie. Zwykle nie jest ono takie, jakim je sobie wyobraziliśmy. Nasze marzenia nie spełniają się dokładnie w taki sposób, w jaki byśmy chcieli... Czasem nie spełniają się wcale... Nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy... A czasem... Czasem dostajemy to, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy. W życiu nie ma nic pewnego... W jednej chwili nasz świat wygląda tak, a w następnej diametralnie się zmienia... W jednej chwili jesteśmy, w następnej nas nie ma... W jednej chwili tracimy kogoś, kogo kochaliśmy i jedyne, co nam po tym kimś zostaje, to wspomnienia i pustka w sercu, której nic innego nie będzie w stanie zapełnić... Nigdy...